już tydzień przed weselem miałam rajdy po wszystkich możliwych lekarzach, więc i pośpiech i nerwy... nic przyjemnego... a zaraz potem szaleństwo weselne siostry... choć odnosiłam wrażenie, że ona zupełnie niczym sie nie przejmuje... na szczescie wszystko się udało.... :)
szykowaliśmy dla Młodych niespodziankę...
i na szczęście wszystko się udało :D
właściwie dopiero po tym byłam w stanie odetchnąć z ulgą...
kolejny tydzień był urlopem męża, więc i z tego musiałam skorzystać :D
Ogrodzieniec, Chechło, a potem Wrocław :)
trochę się nałaziłam, naskakałam... jakoś nie dociera do mnie, że w ciąży nie powinnam włazić na skałki, zjeżdżać torem saneczkowym itd.
cóż...
a weekend... hmmm
postanowiłam spróbować zasłoikować trochę przysmaków...
PIERWSZY RAZ W ŻYCIU!
trzy rodzaje sałatek ogórkowych, buraczki, leczo...
szaleństwo!
spędziłam dwa dni w kuchni...
do tego upiekłam ciasto!
w kolejce czeka jeszcze ciasto kawowe i pieczeń rzymska...
jako beztalencie kulinarne i tak wysoko stawiam sobie poprzeczkę...
ale mam ostatnio jakoś tak strasznie dużo chęci do działania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
miło, że zostawiasz swój ślad...